Antygona - pełny tekst tragedii Sofoklesa
Chór
- Dziwy człowieka potęga,
- Bo on prze śmiało poza sine morze,
- Gdy toń się wzdyma i kłębi,
- I z roku na rok swym lemieszem porze
- Matkę ziemicę do głębi.
- Lotny ród ptaków i stepu zwierzęta,
- I dzieci fali usidla on w pęta,
- Wszystko rozumem zwycięży.
- Dzikiego zwierza z gór ściągnie na błonie,
- Krnąbrny kark tura i grzywiaste konie
- Ujarzmi w swojej uprzęży.
- Wynalazł mowę i myśli dał skrzydła,
- I życie ujął w porządku prawidła,
- Od mroźnych wichrów na deszcze i gromy
- Zbudował sobie schroniska i domy,
- Na wszystko z radą on gotów.
- Lecz choćby śmiało patrzał w wiek daleki,
- Choć ma na bóle i cierpienia leki,
- Śmierci nie ujdzie on grotów.
- A sił potęgę, które w duszy tleją,
- Popchnie on zbrodni lub cnoty koleją;
- Jeżeli prawa i bogów cześć wyzna,
- To hołd mu odda ojczyzna;
- A będzie jej wrogiem ten, który nie z bogiem
- Na cześć i prawość się ciska;
- Niechajby on sromu mi nie wniósł do domu,
- Lecz jakiż widok uderza me oczy?
- Czyż ja zdołałbym wbrew prawdzie zaprzeczyć,
- Że to dzieweczka idzie Antygona?
- O ty nieszczęsna, równie nieszczęsnego
- Edypa córo !
- Cóżże się stało? Czy cię na przestępstwie
- Ukazu króla schwytano i teraz
- Wskutek tej zbrodni prowadzą jak brankę?
Epeisódion II
Strażnik
- Oto jest dziewka, co to popełniła.
- Tę schwytaliśmy. Lecz gdzieżeż jest Kreon?
Przodownik Chóru
- Wychodzi oto z domu w samą porę.
- Cóż to? Jakież tu zeszedłem zdarzenie?
- Niczego, panie, nie trza się odrzekać,
- Bo myśl późniejsza kłam zada zamysłom;
- Ja bo dopiero kląłem, że już nigdy
- Ale ta nowa, wielka niespodzianka
- Nie da się zmierzyć z nijaką radością.
- Idę więc, chociaż tak się zaklinałem,
- Wiodąc tę dziewkę, którą przychwycono,
- Gdy grób gładziła; żaden los tym razem
- Mnie tu nie przywiódł, lecz własne odkrycie,
- Sądź ją i badaj; jam sobie zasłużył,
- Bym z tych opałów wydostał się wreszcie.
- Jakim sposobem i gdzieżeś ją schwytał?
- Trupa pogrzebła. W dwóch słowach masz wszystko.
- Czy pewny jesteś tego, co tu głosisz?
- Na własne oczy przecież ją widziałem
- Grzebiącą trupa; chyba jasno mówíę.
- Więc na gorącym zszedłeś ją uczynku?
- Tak się rzecz miała: kiedyśmy tam przyszli,
- Zmietliśmy z trupa ziemię i znów, nagie
- I już nadpsute zostawiwszy ciało,
- Na bliskim wzgórzu siedliśmy, to bacząc,
- By nam wiatr nie niósł wstrętnego zaduchu.
- A jeden beształ drugiego słowami,
- By się nie lenić i nie zaspać sprawy.
- To trwało chwilę; a potem na niebie
- Zabłysnął w środku ognisty krąg słońca,
- I grzać poczęło; aż nagle się z ziemi
- Wicher poderwał i wśród strasznej trąby
- Wył po równinie, drąc liście i korę
- Z drzew, i zapełnił kurzawą powietrze;
- Przymknąwszy oczy, drżeliśmy ze strachu.
- A kiedy wreszcie ten szturm się uciszył,
- Widzimy dziewkę, która tak boleśnie
- Jak ptak zawodzi, gdy znajdzie swe gniazdo
- Obrane z piskląt i opustoszałe.
- Tak ona, trupa dojrzawszy nagiego,
- Zaczyna jęczeć i przeklęstwa miotać
- Na tych, co brata obnażyli ciało.
- I wnet przynosi garść suchego piasku,
- A potem z wiadra, co dźwiga na głowie,
- Potrójnym płynem martwe skrapia zwłoki.
- My więc rzucimy się na nią i dziewkę
- Chwytamy, ona zaś nic się nie lęka.
- Badamy dawne i świeże jej winy,
- Ona zaś żadnej nie zaprzecza zbrodni;
- Co dla mnie miłe, lecz i przykre było,
- Bo że z opałów sam się wydostałem,
- Znajomych, przykre. Chociaż ostatecznie,
- Skorom ja cały, resztę lekko ważę.
- Lecz ty, co głowę tak skłaniasz ku ziemi,
- Mów, czy to prawda, czy donos kłamliwy?
- Jam to spełniła, zaprzeczać nie myślę.